„Myszy i koty” zapowiadało się naprawdę ciekawie, ale gdzieś po drodze coś się popsuło i za nic nie chciało się naprawić. Być może to moje oczekiwania wobec tej książki były większe i dlatego w pewien sposób się zawiodłam. Przedstawiono tutaj opowieść o Shelley oraz jej matce, młodej dziewczynie oraz dorosłej kobiecie, które poznały w życiu smak cierpienia ze strony, jak im się zdawało bliskich osób.
Obie zostały ciężko doświadczone w swej egzystencji, obie kryły się przed napastnikami, nie pozwalały nikomu wkroczyć do czterech ścian ich zniszczonego umysłu. Zastraszane, prześladowane tak długo, aż stały się potulnymi myszkami, które wszystko znosiły w ciszy. Do czasu.
„Nie szukałyśmy domu. Szukałyśmy kryjówki. Myszy nie mają domu.”
Wszystko jest opisywane z perspektywy nastoletniej Shelley, której postać chwilami niezwykle mnie irytowała, pomimo wciągającej na samym początku akcji. Po prostu nie potrafiłam zrozumieć tej naiwności i ciągłych, pesymistycznych obrazów, które pojawiały się w jej głowie, w pewnym momencie zabrakło mi cierpliwości, innymi słowy. Aczkolwiek byłam niezwykle ciekawa tego „wypadku w szkole”, który pozostawił na twarzy dziewczyny blizny i naprawdę jej współczułam, czytając opis dręczenia ze strony szkolnych koleżanek. W końcu takie rzeczy nie są znane nam tylko z książek, ale również z codziennego życia, choćby z telewizji, gazet. Zawsze znajdą się osoby, które bez wyraźnego powodu znęcają się nad słabszymi, po prostu chcą być drapieżnikami przywódcami rządzącymi poprzez strach i lęk.
Shelley zaliczała się właśnie do tych słabych myszek i wolała nie wychylać się z ukrycia. Aż w końcu jej koszmar się skończył, przeprowadziła się z matką dość daleko od strasznych wspomnień. Obie miały nadzieję, że tam zaleczoną rany, będą mogły wrócić do normalnego życia. Nie jest im dane jednak długo się tym cieszyć, bo ktoś ponownie zakłóca im spokój. To właśnie wtedy pewne wydarzenia doprowadzają do nagłej zamiany ról. Od tej pory myszy stały się kotami. Nie są już ofiarami, lecz katami. Ze zwierzyny zmieniły się w myśliwych i nie mają zamiaru łatwo dać za wygraną.
Pozostaje pytanie, jaka spotka je za to kara?
„Wiem, że jestem myszą i ukrywam się tu, w moim małym gniazdku na końcu świata, ale moje mysie życie jest pełne tego, co w życiu najlepsze: sztuki, muzyki, literatury… i miłości.”
Akcja rozgrywa się niewiarygodnie szybko, choć chwilami była dla mnie zbyt przewidywalna, być może to za sprawą opisu z tyłu książki. Domyśliłam się, co też stanie się w tym „złem, które ponownie wkroczyło do ich azylu”, nie kryłam przy tym swego rodzaju rozczarowania, czegoś brakowało, być może takiego elementu zaskoczenia. Podobała mi się co prawda ta psychologiczna rozgrywka w umyśle głównej bohaterki, która momentami wykazywała się dziecięcą fantazją i naiwnością, a jednak ta wojna potrafiła wciągnąć.
Przez cały czas ciekawiło mnie, co będzie dalej, aż w końcu przestałam połykać jedno słowo za drugim. Koniec książki dłużył mi się niemiłosiernie, chciałam po prostu do niego dotrzeć i mieć to z głowy.
„To wprawdzie tylko życie małej myszy, ale dobre życie, bogate, cudowne.”
Nie mam pojęcia, dlaczego „Myszy i koty” nie przypadły mi do gustu, ponieważ lubię książki o psychologicznym wątku. W niestety w przypadku tej opowieści zawiodłam się po przebrnięciu do końca. Niby coś się dzieje, a jednak im dalej czytałam, tym bardziej czułam się znużona. Współczułam głównym bohaterkom losu, jaki niestety je spotkał i cieszyło mnie, że w końcu udało im się pokazać pazur, odwrócić rolę i zostać kotem. Niestety w zbyt przewidywalny, jak dla mnie sposób. Mam naprawdę mieszane uczucia, co do tej książki. Z jednej strony mnie intryguje, zaś w drugiej odpycha.
Polecam tą książkę osobom, które lubią czytać o dokonującej się w bohaterze przemianie, tutaj była ona widoczna. Stawiam taką, a nie inną ocenę, która jest moim zdaniem dość sprawiedliwa i jednocześnie usprawiedliwiona. Osobiście nie ciągnie mnie, by jeszcze raz przeczytać dzieło pana Gordona, ale może w przyszłości. Zawiodłam się, fakt, ale to nie znaczy wcale, że inni również. Może akurat tą historią Reece trafi do czytelników, to chyba kwestia osobistego nastawienia, które w moim przypadku przechyliło się ku tej negatywnej stronie.